wtorek, 14 lutego 2017

Nadszedł ten dzień

Macie czasami takie olśnienia w życiu, że nagle coś, czego zawsze pragnęliście i nie mogliście tego osiągnąć nagle przychodzi z taką łatwością i przyjemnością, że aż ciężko uwierzyć?

Ja miałam taki dzień we wrześniu 2012 roku. Od zawsze otyła, wiecznie odchudzająca się z wielkimi sukcesami i równie wielkimi efektami yoyo i od dawna marząca o tym, że biegam. Tak po prostu, bo gdzieś wyczytałam, że to daje poczucie wolności, a taki stan czułam kiedyś podczas jazdy rowerem i mnie uskrzydlał.
Chciałam biegać. Kropka.
Bez żadnych dodatków w postaci chudnięcia, zdrowia, kondycji, ale byłam za ciężka, więc jak większość rzeczy w moim życiu odkładałam marzenia na te lepsze, chudsze czasy, które NIE nadchodziły.
I tego wrześniowego dnia coś we mnie pękło. Znalazłam plan dla początkujących biegaczy, coś na kształt "jak dojść do 30 minut ciągłego biegu", ubrałam swoje 110kg wtedy ciało i poszłam "przebiec" się kontrolnie w ciemnym lesie, żeby zobaczyć ile wstydu będzie mnie to kosztowało... Było zabawnie, bieganiem bym tego nie nazwała, ale nie odpuściłam. Następnego dnia poszłam na zaplanowany marszobieg. I tak co drugi dzień.
Co sprawiło, że wytrwałam? Mam takie przekonanie, że nie można oceniać niczego, czego się tak naprawdę nie poznało, a czy mogłam oceniać mój stosunek do biegania, skoro jedyne co na razie robiłam to marszobiegi z taką zadyszką jakbym zaraz miała zejść? No właśnie.
Zanim się obejrzałam, zostałam biegaczem. Grubym, ale szczęśliwym. A wtedy odkryłam, że gdy jem mniej/lepiej to biega się o wiele łatwiej. Efekt?

cdn.